Kampania na poziomie ulicznego bruku

W poprzednich sezonach politycznych do wywołania awantury społeczno-medialnej i odwrócenia uwagi od spraw naprawdę istotnych wystarczyło wprowadzenie do debaty publicznej tematów aborcji czy invitro, a studia telewizyjne, radiowe i łamy gazet zapełniały się gorącymi dyskusjami, żarliwymi felietonami, listami otwartymi, głosami „za” lub „przeciw”. Było o czym porozmawiać przy obiedzie i w zakładach pracy. Obecny sezon przedwyborczy różni się od poprzednich tym, że do podgrzania społecznych nastrojów nie wystarczy już ani debata polityków, ani telewizyjne studia- dziś trzeba wyprowadzić ludzi na ulicę, a zamiast słów i argumentów w ruch idą obelgi, kłamstwa, profanacje religijne, gaz pieprzowy, petardy hukowe i kamienie.

Cztery lata w opozycji totalni politycy i postkomunistyczni działacze spod znaku Platformy, Nowoczesnej, PSL’u, KOD’u, Obywateli RP i całej reszty, wykorzystywali do planowania, organizowania i wprowadzania w życie permanentnej ulicznej i sejmowej zadymy, docelowo mającej przekształcić się w „polski Majdan” i odsunąć od władzy „Kaczora-dyktatora”. Przypomnijmy ileż to „spontanicznych protestów”, „akcji oddolnych”, „ruchów społecznych”, czy nawet „nowych partii politycznych” wyprodukowało przez cztery lata zaplecze medialne, intelektualne i operacyjne (oficerowie i TW zawsze w służbie) totalnej opozycji. Wolne sądy, Czarne marsze, obrońcy Trybunału Konstytucyjnego, czarne parasolki, druciane wieszaki, białe róże, biało-czerwone rękawiczki, KOD-kapela (której założyciel odsiaduje właśnie wyrok za handel kobietami, a sam lider KOD został prawomocnie skazany za fałszowanie faktur), koszulki KONS-TY-TUC-JA, partia TERAZ, Plan Petru, piosenki, hasła, banery.

Wspomnijmy „spontaniczne” protesty pod Sejmem, pikiety w obronie ubeckich emerytur, rytmiczne kopanie w barierki, prowokacyjne wrzaski w twarz pilnujących porządku policjantów mające zmusić ich do fizycznego ataku na krzykaczy, Szczurka, Rudą i innych zadymiarzy na spotkaniach z wyborcami min. Patryka Jakiego, sejmowe pucze, bezskuteczne próby wykreowania „męczenników dyktatorskiego systemu”, czy wreszcie symboliczną „śmierć dziennikarza” Diduszki, który legł pod Sejmem by po kilku chwilach wstać, otrzepać spodnie, wyjąć telefon i zameldować „wykonanie zadania”. Po takim numerze każdy przyzwoity człowiek zapadłby się pod ziemię, jednak ten „incydent” nie przeszkodził żonie „dziennikarza” skutecznie ubiegać się o funkcję warszawskiej radnej. Taka jest mentalność bywalców salonu III RP.

A wszystko po to, żeby przy użyciu kryterium ulicznego, zamiast w wyniku demokratycznych wyborów, odsunąć od władzy Zjednoczoną Prawicę- jedyne ugrupowanie, które po ’89 roku przekonało do siebie Polaków na tyle, żeby uzyskać samodzielną większość parlamentarną. Ani Tuskowi, ani Schetynie, ani Millerowi, ani tym bardziej Kosiniakowi-Kamyszowi czy Ryszardowi Petru taka sztuka dotąd się nie udała. A prezesowi Kaczyńskiemu i owszem, tak.

W większości są to fakty i okoliczności znane, jednak do znudzenia trzeba o nich przypominać, ażeby wskazać czym tak naprawdę zajmowali się politycy, liderzy, doradcy, autorytety i macherzy totalnej opozycji przez ostatnie cztery lata. Gdyby połowę energii i czasu przeznaczanych na wymyślanie pretekstów i organizowanie puczów panowie Petru, Schetyna, Kosiniak-Kamysz i spółka przeznaczyli na wypracowanie konkretnego, realnego, mającego związek z rzeczywistością programu politycznego oraz realnych propozycji dla Polaków, dziś nie musieliby się uciekać do ulicznych prowokacji i publicznych profanacji bliskich większości katolickiego społeczeństwa symboli i wartości religijnych.

Puszczona w ruch przez Donalda Tuska przy użyciu Leszka Jażdżewskiego machina antykościelnych, antykatolickich, antyrodzinnych prowokacji i profanacji nie zostanie zatrzymana ani do jesiennych wyborów, ani potem.

Przez chwilę wydawało się, że klęska w wyborach europejskich powstrzyma inspiratorów i popleczników totalnej opozycji od przeniesienia sporu na grunt obyczajowo-religijny, jednak pustka intelektualna i programowa Koalicji Europejskiej, Obywatelskiej czy Polskiej (niepotrzebne skreślić) zmusza je do brnięcia w ten ślepy, śmierdzący zaułek. Nie mają innego wyjścia. Desperacka próba wykreowania przekazu programowego podczas ostatniej konwencji Platformy Obywatelskiej znana jako „sześciopak Schetyny” zakończyła się błyskawiczną rejteradą na z góry upatrzone tęczowo-antyklerykalne pozycje. Program będzie po wyborach- przed wyborami możemy zaproponować tylko uliczne zadymy.

Postkomunistyczni przywódcy i liderzy opozycyjni już nie ukrywają swojej bezsilności oraz kierunku, w jakim ma być skierowana strategia kampanii wyborczej. W poufnej notatce dystrybuowanej wśród członków SLD czytamy: „Polska nie ma dziś większych problemów gospodarczych i dlatego ta tematyka nie zdominuje tegorocznej kampanii” oraz „Lewica może zyskać na tym zamieszaniu. Dlaczego? Ponieważ nie ma już nic do stracenia. I może sobie pozwolić na wszystko.”

Janusz Palikot nie owija w bawełnę i nawołuje środowiska LGBT do kreowania „tęczowych męczenników”. „Robić Marsze Równości non stop. I dać się pobić. Stać i czekać, aż cię zjedzą biciem. Zero reakcji. Milczenie. Być pobitym w milczeniu. To da zwycięstwo.”– napisał na Twitterze.

W tyle nie pozostaje rzecznik PSL, który zadeklarował dziś w wywiadzie radiowym, że poparłby ustawę o związkach partnerskich. Tak właśnie wygląda chadecko-patriotyczny zwrot PSL’u- tam też dominuje programowa pustka i intelektualna mizeria. Trudno jest zmyć tęczowe emblematy.

Wyraźnie widzimy, że to nie merytoryczna debata o Polsce i problemach Polaków a kryterium uliczne ma w nadchodzących wyborach rozstrzygnąć o ich wyniku i przyszłości naszego kraju. Opozycja nie ma jakiejkolwiek realnej, rzeczowej propozycji programowej, dlatego jest zmuszona przenieść walkę polityczną i uwagę wyborców w obszary zastrzeżone dotąd dla społecznego marginesu.

Czeka nas kampania już nie na poziomie medialnych brukowców, co na poziomie ulicznego bruku.

SAD

Foto: Wikimedia

Tekst ukazał się pierwotnie w portalu Fronda.pl w dniu 23.07.2019 r.

Related posts