Mówić? Nie mówić? Pisać? Nie pisać? Już można? Czy jeszcze nie? A jeśli pisać, to ile? Czy wszystko, czy tylko trochę? Które wątki pomijać, żeby nie narazić się na miano „antysemity” i nie podpaść lobby żydowskiemu? Które aspekty sprawy lepiej przemilczeć, żeby nie zaszkodzić rządowi dobrej zmiany przed zbliżającymi się potrójnymi wyborami? Nie mówiąc już o załatwieniu sobie w ten sposób wilczego biletu w parlamentarnych i ministerialnych kręgach… I czy redakcja zgodzi się opublikować taki tekst?
Temat ewentualnych roszczeń wobec Polski wkracza do politycznego i medialnego mainstreamu w rok od podpisania przez prezydenta Trumpa ustawy S447 Just ACT. I wkracza bardzo mocno zainicjowany przez samego prezesa Kaczyńskiego, premiera Morawieckiego, czy ministra Brudzińskiego. W kwietniu rozmowy i artykuły na ten temat publikowała telewizja wPolsce i tygodnik Sieci. Wątpliwości w sprawie amerykańskiej ustawy starała się rozwiać pani ambasador Georgette Mosbacher w wywiadzie dla Polskiego Radia 24. Temat, który był konsekwentnie omijany i przemilczany przez ostatnie półtora roku, nagle znalazł się na ustach najważniejszych polityków w Polsce. Głosu w tej sprawie nie zabrał jeszcze tylko prezydent Andrzej Duda.
Skąd nagłe zainteresowanie rządzących sprawą potencjalnych roszczeń środowisk żydowskich wspieranych przez władze Izraela, która to kwestia według części komentatorów może zagrażać bytowi państwa polskiego? Dlaczego w dotychczasowych wypowiedziach niektórych bardzo ważnych polityków Zjednoczonej Prawicy, takich jak wicepremier Gowin, czy wicemarszałek Senatu Bielan, aspekt wpływu amerykańskiej ustawy na polską politykę był lekceważony? Rok temu premier Gowin uspakajał: „Tak zwany JUST Act nie ma żadnego znaczenia prawnego, nie może być podstawą do jakichkolwiek roszczeń wobec państwa polskiego.” Wicemarszałek Bielan zapewniał, iż: „Ustawa ma charakter symboliczny, nie ma praktycznego znaczenia.”
Dziś temat okazuje się na tyle istotny, że zdecydowane stanowisko w tej sprawie zmuszeni są zająć najważniejsze osoby w państwie, starając się nie pozostawiać najmniejszych wątpliwości co do obecnego i przyszłego nastawienia polskich władz w kwestii jakichkolwiek roszczeń wobec Polski. „Figa z makiem. Dopóki jest rząd Prawa i Sprawiedliwości nie ma mowy o tym, aby jakiekolwiek roszczenia, jakakolwiek jedna polska złotówka popłynęła w sposób nieuprawniony do kogokolwiek. Nawet jeśli ma siedzibę na bardzo drogiej i bardzo prestiżowej ulicy nowojorskiej”- to telewizyjna wypowiedź ministra Brudzińskiego stanowiąca wyraźną aluzję do ewentualnych roszczeń wysuwanych wobec Polski przez nowojorskie środowiska żydowskie.
Znacznie bardziej zdecydowany w swojej wypowiedzi był prezes Kaczyński podczas ostatniej konwencji wyborczej w Pułtusku: „Przypisuje się nam niemieckie zbrodnie. Przypisuje się nam rolę w trakcie II Wojny Światowej dokładnie odwrotną od tej, którą żeśmy naprawdę odgrywali. Byliśmy pierwszymi, którzy stanęli do walki, z bronią w ręku, a próbuje się z nas zrobić sojuszników Hitlera.” I dalej prezes Kaczyński odniósł się bezpośrednio do zgłaszanych wobec Polski roszczeń: „Próbuje się jeszcze czegoś więcej. Próbuje się stwierdzić, że Polka ma w związku z II WŚ jakieś zobowiązania finansowe. Otóż tak, proszę państwa, są zobowiązania finansowe- wobec Polski i wobec Polaków. A Polska żadnych zobowiązań nie ma. I to zarówno z punktu widzenia prawa, jak i elementarnej moralności czy przyzwoitości. To nam należy zapłacić.”
Na nie pozostawiający cienia wątpliwości głos liderów dobrej zmiany w kwestiach ewentualnych roszczeń żydowskich czekała znaczna część patriotycznego elektoratu. Podobne stanowisko w tej sprawie zajął również premier Morawiecki.
Tym, którzy uważniej śledzą scenę polityczną, tego typu zdecydowane tony polityków Prawa i Sprawiedliwości są dobrze znane z kampanii wyborczej 2015 roku, oraz początków rządu premier Beaty Szydło. Podobna retoryka towarzyszyła również wystąpieniom prezydenta Andrzeja Dudy do lipca 2017 roku, kiedy ku zaskoczeniu większości parlamentarnej oraz większości społeczeństwa, zdecydował się on zawetować ustawy mające zreformować polski wymiar sprawiedliwości. Przymnijmy mocno upokarzające wizyty prezesa Kaczyńskiego w Belwederze, wielotygodniowe negocjacje w sprawie projektów ustaw sądowych, i zapewne całego szeregu innych spraw, o szczegółach których nie mieliśmy okazji dotąd usłyszeć. Dość powiedzieć, że weta prezydenta Dudy zatrzymały impet reform wdrażanych przez rząd premier Beaty Szydło. W efekcie doszło to rekonstrukcji rządu, zmiany na stanowisku premiera i kilku kluczowych ministrów, w tym ministra Antoniego Macierewicza, Jana Szyszko, czy Witolda Waszczykowskiego.
Pomimo gospodarczych sukcesów, rząd Zjednoczonej Prawicy szedł na kolejne ustępstwa, zarówno w polityce wewnętrznej, czego przejawem było ograniczenie reformy wymiaru sprawiedliwości, jak i zewnętrznej, poprzez uleganie wpływom i naciskom płynącym z Brukseli. Tak było w sprawie wycinki ratującej przed degradacją Puszczy Białowieskiej, podobnie w sprawie reform ustrojowych. W warstwie retorycznej rząd premiera Morawieckiego coraz bardziej przypominał totalną opozycję i samego Donalda Tuska z czasów „zielonej wyspy” i „ciepłej wody w kranie”.
Kulminacją, z jednej strony ataków na nasz kraj, z drugiej wycofywania się rządu ze zdecydowanej narracji była sprawa nowelizacji ustawy o IPN, której zapisy były niemal symetrycznym powtórzeniem zapisów o ochronie pamięci Holocaustu. Okazało się jednak, że co można środowiskom żydowskim, tego nie wolno robić Polakom.
Do tej pory jakiekolwiek próby podejmowania tematu ustawy S447 Just Act były balansowaniem na linie rozpiętej na wysokości 50. piętra pomiędzy dwoma wieżowcami – wiadomo, że każdy najmniejszy podmuch wiatru strąci delikwenta w przepaść, chociaż nie wiadomo było skąd zawieje. Każdorazowa próba nagłośnienia tej sprawy kończyła się oberwaniem po głowie- jak nie kijem, to pałką.
Ewentualne wypłacenie przez Polskę mitycznych 300 miliardów dolarów (mniej czy więcej nie robi różnicy) oznaczałoby, że po takim fakcie Polacy byliby bici czymkolwiek, gdziekolwiek, kiedykolwiek i przez kogokolwiek, kto tylko miałby taką ochotę pod absolutnie każdym, dowolnie wydumanym pretekstem. Dla Europy i świata stalibyśmy się pierwszym i niezastąpionym narodem do bicia. A że narodem ciemnych, średniowiecznych katoli, a przy okazji narodem współsprawców holokaustu do spółki z Hitlerem, to też nikt by się nad taką zacofaną tłuszczą nie ulitował, nie mówiąc już o przyjściu z pomocą. Ostatnią poduszkę jeszcze nam spod głowy wyszarpią, żebyśmy się dłużej nie męczyli.
SAD
(Tekst ukazał się pierwotnie w portalu Fronda.pl w dniu 06.05.2019 r.)
Foto: Wikimedia