Kwiatowa rewolucja w USA

Polowanie na krwawego dyktatora zostało rozpoczęte. Komentarz po ostatnich zajściach w Waszyngtonie mógłby być ironiczny, sarkastyczny, kpiarski, może miejscami nawet zabawny. O karykaturalnym końcu amerykańskiej demokracji. O tym, że facet w futrzanej czapce z krowimi rogami na głowie wraz z kilkunastoma zarośniętymi kumplami zdobył amerykański Kapitol w trakcie jednej z najważniejszych debat Kongresu ostatnich kilkudziesięciu lat. O tym, że zapuszczony facet z kolczykiem w nosie nakłada 12 godziną cenzurę na konto twitterowe urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych obserwowane przez niemal 90 milionów osób. Jego kolega po fachu, jeden z gości na wyspie Epsteina, nakłada zakaz publikacji jakichkolwiek treści przez amerykańskiego imperatora w najpopularniejszych na świecie portalach społecznościowych.

Teatr odgrywany przed amerykańską i międzynarodową publiką ma więcej wspólnego z kwiatową rewolucją w krajach arabskich niż z rewolucją dzieci-kwiatów lat ’60 i ’70. Tylko czekać aż znienawidzony tyran zostanie widowiskowo pojmany, znieważony, upokorzony a może i unieszkodliwiony na dobre. Jak Hussein i Kaddafi- naczelni wrogowie demokracji.

W tekście opublikowanym 5 października napisałem:

Nowy porządek w Ameryce miał się opierać na podziale, bezprawiu, chaosie i propagandzie. Powtórka scenariuszy kolorowych i kwiatowych rewolucji z Bliskiego Wschodu i Afryki widoczna jest w sposobie prowadzenia wojny z reżimem Trumpa. Doświadczone, wyspecjalizowane kadry organizatorów, koordynatorów i egzekutorów zamiast prażyć się w afrykańskich piaskach pustyni, mogą się teraz wykazać na miejscu. Wszczynanie rewolucji to ich chleb powszedni.*

Polowanie na największego wroga demokratycznej Ameryki– Donalda Trumpa – zostało oficjalnie rozpoczęte. Przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi zaapelowała właśnie do wiceprezydenta Mike’a Pence’a o uruchomienie procedury usunięcia prezydenta z urzędu w trybie 25 poprawki do Konstytucji. W przypadku braku reakcji ze strony zastępcy Trumpa, spiker Pelosi zagroziła wszczęciem kolejnego impeachmentu. Na dwa tygodnie przed przekazaniem urzędu zatwierdzonym właśnie przez Senat Joe Bidenowi i Kamali Harris. Podstawą tych decyzji ma być wtargnięcie do niewystarczająco dobrze chronionego przez służby porządkowe Kongresu grupy zwolenników MAGA. Strach wśród przeciwników amerykańskiego prezydenta musi być ogromny, skoro są oni gotowi doprowadzić do publicznego upokorzenia przywódcy własnego państwa. Przykład niepokornego Trumpa ma działać wychowawczo i odstraszająco dla wszystkich potencjalnych przeciwników nowych globalnych porządków- jeśli można publicznie zlinczować lidera „wolnego świata” to można zlinczować każdego.

Jeżeli dojdzie do wykorzystania zapisów 25 poprawki to „najlepszy prezydent Stanów Zjednoczonych” przejdzie do historii jako niepoczytalny awanturnik. Trump nie tylko musi odejść, ale musi odejść w niesławie. Musi zostać zniszczony wraz z legendą jaką wokół siebie przez lata zbudował.

Show must go on!

Wtargnięcie kilkudziesięciu awanturników do budynku Kongresu przerwało serię oficjalnych obiekcji zapowiedzianą przez grupę 12 republikańskich senatorów i ponad 140 członków Izby Reprezentantów. Senator Ted Cruz zgłosił wniosek o utworzenie specjalnej komisji, która miałaby przez 10 dni badać sprawę nadużyć, nieprawidłowości i fałszerstw w co najmniej 6 stanach. Wyniki prac tej komisji mogłyby zaważyć na wyniku wyborczym na najważniejszy urząd w państwie. Szturm Kongresu miał być bezpośrednim powodem natychmiastowego przerwania obrad. Dał też pretekst do wycofania obiekcji przez senatorów, w tym samego Cruza. Wystąpienie senackie rezygnującej ze zgłoszenia zastrzeżeń Kelly Loeffler było najlepszą ilustracją upadku Partii Republikańskiej w jej obecnym kształcie. Startująca w wyborach uzupełniających do Senatu, jeszcze dwa dni wcześniej zapowiadała walkę o uczciwe wybory prezydenckie stojąc u boku wspierającego ją Donalda Trumpa. W jednej chwili, z powodu awantury na Kapitolu, pryncypia i praworządność jakimi miała się kierować przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. To była jawna, polityczna rejterada. I zdrada.  

Nikt podobno nie spodziewał się, że sesja połączonych izb amerykańskiego Kongresu mająca prowadzić obrady nad „największym w historii Sanów Zjednoczonych fałszerstwem wyborczym” może zostać przerwana przez wzburzony tłum. Nie spodziewali się tego podobno ani politycy Partii Demokratycznej miesiącami przymykający oko na agresywne akcje bojówkarzy z Antify i Black Lives Matter, którzy latem 2020 bezkarnie podpalali Amerykę. Nie spodziewał się tego podobno sam prezydent Trump, który od kilku tygodni w wystąpieniach publicznych zachęcał swoich zwolenników do przyjazdu pod Kapitol w dniu 6 stycznia 2021 r. Nie spodziewały się tego również siły porządkowe, Gwardia Narodowa, wojsko, agencje wywiadowcze, służby bezpieczeństwa Kongresu.

Pierwsze w historii USA wtargnięcie grupy nieuzbrojonych przebierańców i zwolenników prezydenta Trumpa do siedziby Senatu i Izby Reprezentantów, gabinetów kongresmenów i senatorów okazało się dziecinnie proste po tym jak policjanci ochraniający Kapitol usunęli ogrodzenie i wpuścili protestujących. Wystarczyło wyłamać drzwi, wybić okna i można było wkroczyć do siedziby władz ustawodawczych najpotężniejszego państwa świata. Dziecinada. Wytatuowany facet w futrzanej czapie z bawolimi rogami i dzidą w ręku mógł w pozie triumfu zająć miejsce przewodniczącego izby wyższej Kongresu.

Świątynia amerykańskiej demokracji została zbrukana – a być może uświęcona – przez barbarzyńców, stanowiąc czasową i symboliczną cezurę zmiany dotychczasowego ustroju republikańskiego w fasadową, przejściową demokrację Nowej Normalności.

Z tylko sobie znanych powodów Donald Trump nie chciał uruchomić aktu insurekcyjnego, do czego był publicznie namawiany. Nie skorzystał z całego szeregu dostępnych narzędzi prawnych i instytucjonalnych celem zebrania i wyświetlenia dowodów w sprawie wyborczych fałszerstw, do czego był uprawniony choćby na podstawie własnego dekretu z sierpnia 2018 r. Gra prezydenta USA  o przywództwo stała się zbyt skomplikowana i niejasna nawet dla sporej części popierających go polityków i sympatyków. Prawdopodobnie dlatego inscenizacja przewrotu politycznego na Kapitolu został uruchomiona i przeprowadzona za niego, w formie karykaturalnej. Teraz „rewolucja zwolenników Trumpa” będzie wykorzystywana i rozgrywana na wszystkie możliwe sposoby. Przeciwko niemu samemu i jego zwolennikom.

Jeśli Donald Trump chciał zmienić wynik sfałszowanych w jego mniemaniu wyborów prezydenckich musiał zdawać sobie sprawę, że da się tego zrobić tylko za pomocą buńczucznych wypowiedzi na spotkaniach wyborczych i twitterowych wpisów. W tym celu potrzebne były realne działania proporcjonalne do skali sugerowanych oszustw i rangi zaangażowanych w nie osób. Tego zabrakło.

Trump nie zdecydował się wywrócić układu z użyciem przysługujących mu narzędzi i praw. Nie zdołał osuszyć bagna. Zatem teraz bagno wciąga go i zatapia.

Tymczasem spiskowcy zacierają ślady. Robią to na tyle skutecznie, że dziś już nikt nie pyta o to, jakich fałszerstw dopuszczono się w Pensylwanii, Arizonie, Michigan, Nevadzie, Georgii czy Wisconsin. Nikt nie pyta o ciężarówki wypełnione dziesiątkami tysięcy głosów, przewożonych pomiędzy stanami, o drukowane w Chinach kartach do głosowania, o maszyny firmy Dominion czy serwery zliczające głosy w Barcelonie i Frankfurcie. Nikt nie pyta już o możliwą ingerencję obcych mocarstw w proces wyborczy demokratycznego hegemona. Nikt też nie zadaje pytań o największy w historii Stanów Zjednoczonych cyberatak na systemy komputerowe kluczowych instytucji związanych z bezpieczeństwem, energetyką czy systemami nuklearnymi jaki miał miejsce w połowie grudnia 2020 r. mającym być „preludium do wojny”. Nikt też nie zadaje pytań o potężną eksplozję pod siedzibą firmy AT&T w Nashville w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia 2020 r. Nikt nie łączy już tych wydarzeń z wyborami prezydenckimi 2020. Nikt też nie zadaje pytań o nieprawidłowości do jakich mogło dojść podczas wyborów uzupełniających do Senatu w stanie Georgia.

Wszystkie te sprawy zeszły na dalszy plan. Wystarczyło wpuścić do gmachu Kongresu kilkudziesięciu zdezorientowanych protestantów wraz z fotoreporterami, pozwolić na zdemolowanie pomieszczeń, widowiskowo zastrzelić jedną kobietę, żeby wyborcze obiekcje „największego fałszerstwa w historii USA” straciły na znaczeniu, odeszły w niebyt, przestały mieć sens fundamentalny. Nawet dla najtwardszych republikańskich senatorów. Narracje głównego nurtu płyną już w zupełnie inną stronę. Ich fale mają zmyć z pokładu Donalda Trumpa wraz ze wszystkimi jego „niedorzecznymi” zarzutami o największe w historii USA wyborcze fałszerstwo.  

Tuż przed zablokowaniem twitterowego konta prezydent Trump wystąpił z krótkim oświadczeniem: „Mieliśmy wybory. Zostały nam one ukradzione. To były wygrane wybory. Wszyscy to wiedzą, szczególnie druga strona.”

Umarł król, niech żyje król. Cóż z tego, że pochodzenie nowego monarchy jest mocno wątpliwe- trzeba będzie użyć więcej pudru – to wszystko. I tylko do czasu gdy nie zostanie wymieniony przez damę z cienia – Kamalę Harris. A wtedy „Boże chroń Nas przed taką Królową!”

SAD

*Cytat z książki Globalny Bunt Elit. Rewolucja Pandemiczna 2020. Kroniki pandemii.

Foto: Twitter

Related posts