Pierwotną rolą mediów miało być informowanie o istotnych ze społecznego punktu widzenia wydarzeniach, faktach, wypowiedziach, zjawiskach. Natomiast pierwotną rolą publicystów adekwatne objaśnianie coraz bardziej skomplikowanej i złożonej rzeczywistości polityczno-gospodarczo-społecznej w sposób jasny, przystępny, zrozumiały. Czwarta władza, władza kontrolna jaką miały sprawować media w imieniu społeczeństw nad trzema pozostałymi rodzajami władzy- ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą- nie jest sprawowana należycie, o ile sprawowana jest w ogóle. Publicyści zamiast prostować ścieżki wiedzy, coraz częściej wiodą swoich czytelników, widzów i słuchaczy na poznawcze manowce.
Mechanizmów publicystycznej ekwilibrystyki jest kilka. Po pierwsze i najważniejsze: przemilczenie. Komentatorzy podążając tropem mainstreamowych mediów nie dotykają kwestii politycznie i społecznie drażliwych, które mogłyby ich narazić na sytuacje potencjalnie konfliktowe czy zawodowo (finansowo) niekomfortowe. Oczywiście z wyłączeniem tych tematów, które znalazły się już na szpaltach wiodących gazet i w ramówkach telewizyjnych stacji. Tak właśnie jest z kwestią praw kobiet, sugestiami o Polexit’cie, czy nadużyciami seksualnymi wśród księży. Z braku dobrego, aktualnego wątku zawsze można uderzyć w Kaczyńskiego, antyszepionkowców czy narodowców, którzy stali się już- kolejno- synonimami obciachu, bezmyślności i faszyzmu. Jednakże przemilczanie jest narzędziem podstawowym i kluczowym. W rękach wprawnego publicysty to broń totalna: nie ma tematu- nie ma sprawy.
Pandemia i problemy wyborcze w Stanach Zjednoczonych- dwa dominujące zjawiska w świecie mediów- mogą posłużyć jako doskonałe przykłady do omówienia pozostałych technik publicystycznego czarowania i uwodzenia nieświadomych, ufnych mas.
Druga z technik wymaga niejakiego doświadczenia i medialnego obycia, ponieważ publicysta czy dziennikarz musi jednak zauważyć temat, problem, zjawisko, wydarzenie. Ale musi to zrobić tak, żeby dać odbiorcy do zrozumienia, że nie jest to nic szczególnie ważnego. Od głupstwo, drobiazg, błahostka, margines. Technika lekceważącego wzruszenia ramion musi zostać zastosowana perfekcyjnie, w przeciwnym wypadku może pozostawić pewien niesmak, niedomówienie a nawet skazę.
Tak było w przypadku jednego z bardziej znanych i poczytnych publicystów, medialnych autorytetów, który kilka dni po wyborach w USA stwierdził, że ten temat absolutnie go nie interesuje i „nie ma się czym jarać”. Powód jest prosty: ani obecny prezydent Trump nas Polaków ziębi, ani potencjalny elekt Biden nas Polaków grzeje. Wysnuł przy tym konkluzję, że amerykański demos tak naprawdę nie dorósł ani do demokracji- bo w przypadku wojny dwóch plemion i gasnącej klasy średniej odpowiedniej bazy dla demokracji nie ma- ani do wolnych mediów, ponieważ dla nich też odpowiedniej społecznej bazy nie uświadczysz. Pan redaktor zapominał przy tym wspomnieć o trzech niezwykle istotnych okolicznościach tych wyborczych zmagań. Po pierwsze: wybory w USA stanowią być może ostatnie, mające pozory demokratycznych, wybory w krajach tak zwanego Zachodu, i jako takie są niezwykle istotne. Wzór demokracji dla cywilizowanego świata został zmieniony w swoją własną karykaturę. To łabędzi śpiew supermocarstwa, gdzie podczas wyborów głowy państwa część elit przygotowała monstrualnej skali fałszerstwa, które zdaniem generała Michaela Flynna, nie wystąpiły dotąd w historii Ameryki. Po drugie: to amerykańskie elity od kilkudziesięciu lat celowo i z rozmysłem likwidowały klasę średnią, transferując zakłady produkcyjne i miejsca pracy do Chin, degradując tym samym bazę społeczną dla demokracji w USA. I po trzecie wreszcie: te same elity mogą sobie pozwolić na dopłacanie do tamtejszych „fake news” mediów bez konieczności liczenia się z głosem amerykańskiego demosu. Mogą wygenerować tyle cyfrowego kapitału, że zysk korporacji medialnych stanowi kwestię drugorzędną.
Jeśli zgodnie z zapewnieniami byłego premiera RP, Waldemara Pawlaka „do takiej firmy jak TVN opłaci się dopłacić, żeby mieć taki wpływ na politykę jak TVN”, to tym bardziej warto wykładać astronomiczne kwoty na CNN, CNBC, ABC, czy FOX News bez oczekiwań bezpośrednich zwrotów z inwestycji.
Odmianą powyższego zabiegu stylistycznego jest manewr wyczerpanego tematu. Bo o czym tu rozmawiać, skoro „prawda została już ustalona i żadne fakty jej nie zmienią”?
Trzecia taktyka pt.: „to niezwykle trudna kwestia” polega na pospiesznym, bezrefleksyjnym odwołaniu się to nieistniejących jeszcze opinii eksperckich. Znany publicysta specjalizujący się w problematyce USA zapytany o mechanizmy, które mogły przyczynić się do zdobycia przez Joe Bidena rekordowej w historii amerykańskich wyborów liczby głosów (na dziś niemal 81 milionów, tj. o 11 milionów popular votes więcej niż dotychczasowy rekord Baracka Obamy z 2008 roku) odpowiedział, że „sprawa jest do przebadania przez socjologów”. Wydaje się, że nie tylko. Tam, gdzie powinny wystarczyć zdrowy rozsądek, doświadczenie życiowe, analiza już dostępnych faktów i pojawiających się merytorycznych wątpliwości, odwołanie się do hipotetycznych opinii specjalistów jest o wiele bardziej asekuracyjne, niż posiadanie własnego zdania. Bez ryzyka. Bez konieczności brania odpowiedzialności. Eksperci wymyślą dowolnie elastyczne teorie zwłaszcza wtedy, gdy idą za tym stosownie wysokie granty.
I wreszcie ostatnia z omawianych dziś strategii, którą możemy określić mianem tworzenia fałszywej perspektywy. Ta technika działa najlepiej gdy prezentowana jest z pozycji autorytetu, eksperta lub rebelianta. Weźmy przykład jednego z cytowanych już powyżej publicystów, który w wywiadzie dla internetowej telewizji oświadczył, że prędzej będą go łapać po lasach niż pozwoli się zaszczepić. A tak w ogóle to podejrzewa, że „szczepionek, tak jak wszystkiego, nie będzie i gdzieś tam w tym całym bałaganie da się jakoś przed nimi umknąć.” Inny publicysta w autorskim programie odwołuje się do poczucia humoru w odniesieniu do obecnej rzeczywistości szpitalnej (w czasach gdy ludzie naprawdę umierają z powodu braku należytej opieki medycznej spowodowanej COVID’em), a gdy nad społeczeństwem zawisło widmo totalitaryzmu, zachęca do sięgania po krotochwilną literaturę. Boki zrywać.
Rzecz w tym, że architekci zmieniającej się z każdym tygodniem rzeczywistości zaprojektowali ją w sposób totalny, zupełny, kompletny. Antyszczepionkowa partyzantka pierwszego z redaktorów zakończyłaby się prawdopodobnie szybciej niż konserwy zabrane przez niego do lasu. Na poszukiwania jego i jemu podobnych rebeliantów wyruszą zwarte oddziały młodych żołnierzy WOT. Czy kilka dronów z kamerami termowizyjnymi i dawkami szczepionki aplikowanymi z odległości kilkudziesięciu metrów. Nie będzie też możliwości przeczekania trudnych czasów w jakiejś wyimaginowanej, nieistniejącej arce „między dawnymi i młodszymi laty”, na którą nawet nie tylko nie wydano ciągle pozwolenia na budowę, co nawet nie ma wstępnej wizualizacji, ani zwykłych warunków zabudowy. To ułuda. To miraż. To granie na czas. Nie będzie żadnej arki spokoju. Nie będzie możliwości przeczekania globalnej zawieruchy gdzieś w domku za miastem.
Czekają nas lata, dziesięciolecia, może nawet wieki bezwzględnej, totalnej, światowej kontroli, przed którą nie będzie skrawka ziemi, na którym można się będzie skryć. 42 tysiące satelitów Elona Muska (na początek), wspierane kilkudziesięcioma milionami naziemnych nadajników Ericssona, przy pomocy kilku miliardów dronów kontrolowanych dzięki sieci 5G (6G+) będzie śledzić każdy nasz ruch. Zgodnie z punktacją rankingu zaufania społecznego operator systemu kontrolnego będzie nam przyznawał możliwość wyjścia na spacer czy zjedzenia dodatkowej porcji puddingu. Nie za 50, nie za 100 lat, ale być może już za kilkanaście miesięcy.
Tymczasem usypiacze, rozśmieszacze, zabawiacze i zwykli naciągacze dalej będą grali swoją zwodniczą, demotywującą pieśń czekając na domknięcie systemu. Liczą zapewne, że dane im będzie usadowić się nieco wyżej od innych w obozowej hierarchii postpandemicznego świata.
SAD
Foto: Foyalty Free (Creative Commons)